Robiąc ten film, przekonałem się, jak bardzo to jest zbiorowe dzieło. To może żadne odkrycie, ale dla mnie jednak coś nowego. Dotychczas pracowałem w takich obszarach, gdzie więcej zależy ode mnie, a tekst to już w ogóle w całości – powiedział PAP Life Adam „Łona” Zieliński, pochodzący ze Szczecina raper, który właśnie zadebiutował jako reżyser. Spod jego ręki wyszedł film krótkometrażowy „Poniedziałek: Paprotka”.

PAP Life: Jesteś raperem, autorem tekstów, producentem muzycznym, prawnikiem, specjalistą od prawa autorskiego. A niedawno zadebiutowałeś jako reżyser. Na Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu miał premierę twój film krótkometrażowy „Poniedziałek: Paprotka”. Co cię skłoniło, żeby zająć się reżyserią?
Adam „Łona” Zieliński: Na początku wyjaśnię - nie jestem producentem muzycznym. Więc chociaż o tyle obetnijmy tę długą litanię zajęć, żeby nie wychodziło, że rzucam się na wszystko. Tym niemniej - wyreżyserowałem ten film i miałem dosyć mocny udział w jego powstawaniu. Nie jest to coś, co się zrodziło wczoraj. Ten obraz jest rezultatem długiego procesu, który z moim przyjacielem Adamem Barwińskim rozpoczęliśmy w 2016 roku, czyli dziewięć lat temu. My po prostu bardzo dużo czasu spędzaliśmy na zupełnie niezobowiązujących, beztroskich, ale szalenie kreatywnych rozmowach. Mógłbym długo mówić o całym pomyśle, który w zamierzeniu miał być portretem ludzi w naszym wieku, złapanych tu i teraz, w tej rzeczywistości i w tym konkretnym mieście, czyli w Szczecinie.
PAP Life: Myśleliście o fabule?
A.Z.: Myśleliśmy o antologii siedmiu fabularnych miniaturek, z których każda miała być równocześnie zamkniętą opowieścią. Na razie udało się to w jednej siódmej, ale nie zniechęcamy się jeszcze.
PAP Life: Bohaterem tej miniaturki jest prawnik, który w samochodzie odbiera telefon od klienta, wchodząc w sam środek sporu między dwoma drobnymi przedsiębiorcami. Sprawa z pozoru wydaje się błaha, ale konflikt zaczyna gwałtownie rosnąć. Jesteś znany jako raper Łona, ale cały czas praktykujesz jako prawnik. Czy historia, którą pokazujesz w filmie, wydarzyła się naprawdę?
A.Z.: I tak, i nie, bo fabuła tego shorta jest patchworkiem posklejanym z różnych prawniczych opowieści, które przytrafiły się i mnie, i moim znajomym prawnikom. Ta praca potrafi być bardzo ciekawa - klienci przychodzą z różnymi problemami, często też towarzyszą temu wielkie emocje. Nierzadko zresztą od tego jesteśmy - żeby studzić cudze namiętności. A w ogóle czasami dużo ważniejsze okazuje się to, żebym klienta wysłuchał, niż mu pomógł.
PAP Life: Co prawda bohater filmu chce załagodzić konflikt, ale cały czas liczy, ile na tym zarobi. Nie sądzisz, że utrwalasz stereotyp mecenasa, dla którego ważna jest tylko kasa?
A.Z.: Chwileczkę, nie tylko kasa, on chce przecież zarobić przy okazji - to mu się zrazu jawi jako sytuacja win-win (wszystkie strony odnoszą korzyści – red.). Poza tym, walczą w nim dwie natury: jedna o buchalteryjnym zacięciu, która ma Excela w głowie, a druga - z krwi i kości, która ma własne emocje. Ten ludzki rys jest dla mnie szalenie ważny.
PAP Life: Cały film rozgrywa się podczas jazdy samochodem. Przypomina mi trochę „Dzikie historie”. To świadoma inspiracja?
A.Z.: W „Paprotce” można odnaleźć nie tylko ślady „Dzikich historii” Damiána Szifróna, ale też - przy zachowaniu wszystkich proporcji - „Pojedynku na szosie” Spielberga albo filmu „Locke” z Tomem Hardym. Jestem tego świadom, nawet niespecjalnie się wstydzę tych asocjacji. Może pewnym niewielkim novum jest zszycie tego jurystyczną nicią, całe to prawnicze kino drogi.
PAP Life: Akcja „Paprotki” dzieje się na szczecińskich ulicach. Oglądamy miasto z okien samochodu, którym jedzie bohater. Szczecin to twoje rodzinne miasto, w którym cały czas mieszkasz, tworzysz. To fajne miejsce do życia?
A.Z.: Fajne. Moje przywiązanie do Szczecina jest oczywiste, tutaj się urodziłem, moja mama też się tu urodziła, dziadek - Teodor Dziabas, przyjechał tu w ‘45. W Szczecinie skończyłem studia, aplikację, tutaj pracuję na co dzień - i w „cywilnym” zawodzie i w twórczym. I na obu tych polach jest to możliwe, chociaż Szczecin nie jest najłatwiejszym miejscem do życia. To miasto ma swoje problemy - choćby to, że prawdopodobnie więcej niż połowa znajomych z mojego pokolenia wyjechała gdzieś w Polskę albo za granicę. Ale to wspaniałe i bardzo inspirujące miejsce.
PAP Life: Ty nigdy nie chciałeś stamtąd wyjechać?
A.Z.: Nigdy na stałe. Bardzo lubię jeździć po Polsce, w naszym interiorze jestem parę razy w miesiącu. Na niektóre miasta zwykle patrzyłem z zazdrością. Taki Wrocław na przykład - zawsze był trochę podobny do Szczecina, ale przez wiele lat patrzyłem na niego jak na brata, któremu się bardziej w życiu udało. Teraz Szczecin stoi przed szansą na to, żeby nadrobić zaległości. Niestety prawda jest też taka, że zawsze ci, którzy przyjeżdżają do naszego miasta, robią to z jakiejś przyczyny. To nie jest miejsce, do którego wpada się przypadkiem. I mamy kłopot z tym, żeby przyciągać kreatywne osoby - to się wprawdzie dzieje, ale w zbyt małej skali. Mimo że Szczecin jest porywający i warto to pokazywać na ekranie, mamy deficyt obrazów filmowych miasta. Chlubnym wyjątkiem jest „Odwilż” (serial HBO Max, który miał premierę w 2022 r. – red.). Rzecz wprawdzie mocno gatunkowa, ale ze świetnymi zdjęciami. Szczecin jest tam intrygująco groźny i po skandynawsku noirowy. No, ale po stronie minusów twórców „Odwilży” należałoby zapisać to, z jaką dezynwolturą podchodzą do miejskiej topografii. Zwłaszcza w pierwszej serii prawie nic się nie zgadza. W „Paprotce” zrobiliśmy odwrotnie, pieczołowicie oddając geograficzne niuanse drogi bohatera, on jedzie trasą, z którą każdy szczecinianin może się utożsamić. Bo rzeczywiście mamy malownicze ronda w śródmieściu.
PAP Life: Nie dziwię się, że zostałeś honorowanym ambasadorem Szczecina. Naprawdę jesteś lokalnym patriotą.
A.Z.: No ba. Zwłaszcza, gdy widzę to, czego nie widać z zewnątrz, na przykład środowisko wspaniałych, twórczych ludzi, z którymi mam szczęście się spotykać. Oficjalna premiera „Paprotki” odbędzie się w szczecińskim kinie, ale drugą jej część - mniej oficjalną, planujemy zrobić we Freedom Gallery. To jest takie offowe miejsce, które gromadzi m.in. twórców ze świata malarstwa i street artu, z naciskiem na graffiti. Szczecin ma potężny wkład w historię polskiego graffiti. „Paprotka” powstała w szczecińskich głowach i jest zrobiona niemal w całości szczecińskimi rękami. Dawida Dziarkowskiego, który gra mecenasa, poznałem w ten sposób, że zobaczyłem jego konto na Instagramie. Pomyślałem, że byłby dobry w tej roli, a potem dowiedziałem się, że Dawid pochodzi ze Szczecina i skończył V LO, które ja też skończyłem, więc właściwie sprawa była już postanowiona.
PAP Life: Czego nauczyłeś się, robiąc ten film?
A.Z.: Przekonałem się, jak bardzo zbiorowe jest to dzieło. To może żadne odkrycie, ale dla mnie jednak nowość. Dotychczas pracowałem w takich obszarach, gdzie więcej zależy ode mnie, a tekst to już w ogóle w całości. W filmie jest inaczej. Miałem dużo szczęścia, bo pracowałem z Michałem Bączyńskim, Piotrem Gołdychem i Eweliną Marcinkowską ze studia Kinomotiv, którzy naprawdę wiedzieli, co robić - i od strony zdjęć, i w kwestach produkcyjnych. Dawid Dziarkowski to nie tylko świetny aktor, on jest przy tym piekielnie inteligentny i ta jego cecha bardzo mi pomogła. Dalej, ten film wygląda tak, jak wygląda, dzięki temu, że trafił pod troskliwe ręce Nikodema Chabiora, który w montażu wykręcił z tego materiału absolutne maksimum. W ogóle miałem szczęście do ludzi przy tym projekcie. Z powodzeniem mogę mówić, że byłem najsłabszym ogniwem w tym łańcuchu.
PAP Life: Niedawno Łukasz „L.U.C.” Rostkowski, powiedział, że kończy z rapem i skupia się na komponowaniu muzyki filmowej. L.U.C. jest twoim rówieśnikiem i uważa, że jest już za stary na rapowanie, bo młode pokolenia ma swój język. Też czasem myślisz, że jesteś za stary na robienie rapu?
A.Z.: Myślę, że jestem dość młody i na wszystkie możliwe aktywności jestem w stosownym wieku. Jeżeli chodzi o rap, to uprzejmie przypominam, że właściwie trudno o jakieś wzorce, bo i sam hip-hop jest ledwie pięćdziesięcioletnim zjawiskiem. Jeżeli za wzór seniora wskażemy Snoop Dogga, to daj Boże, żebyśmy wszyscy byli takimi wesołymi emerytami. Na pewno w kinie jest coś, czego nie ma w rapie. Czy to znaczy, że rezygnuję z piosenki jako gatunku? Albo więcej, czy to znaczy, że szukam nowego odbiorcy? Nie, gdyż mój odbiorca jest bardzo precyzyjnie określony. On ma 43 lata, mieszka w średniej wielkości ośrodku miejskim, ma „normalne” zajęcie, ale nie stroni od twórczych aktywności. I nazywa się Adam Zieliński. Bo to ja jestem swoim najważniejszym odbiorcą i moja opinia interesuje mnie najbardziej. I to wcale nie jest egoizm, bardziej konieczność - robię tylko takie rzeczy, których mi brakuje. Altman powiedział kiedyś, że nigdy w życiu nie widział dobrego filmu, najwyżej pół. Nie sięgam po Altmana, żeby się porównywać. Chodzi o to, że nikt nie jest w stanie zrobić filmu tak, jak ty chcesz, takiego, żeby trafił do ciebie. I tak samo jest z piosenką, czy właściwie z każdy utworem. Całe to szukanie po omacku czegoś, co odpowiada tej jednej osobie na świecie - tobie, to leży moim zdaniem u podstaw twórczości.
PAP Life: Twoja ostatnia płyta „Taxi” wyszła pod koniec 2023 roku, dostałeś za nią sporo nagród. Co dalej z twoją karierą rapera?
A.Z.: Wszystko w porządku. Pracuję nad nowymi rzeczami. Nic więcej nie powiem, bo projekty bardzo lubią powstawać w ciszy.
PAP Life: Dużo koncertujesz?
A.Z.: Sporo. I to w różnych miejscach: w klubach, na festiwalach, w ośrodkach kultury. Mam spory materiał porównawczy.
PAP Life: Twoja kariera raperska zaczęła się 25 lat temu. Prawnikiem jesteś trochę krócej, ale też już długo. Czy muzyka i prawo zajmują dwie różne przestrzenie w twoim życiu, czy w jakiś sposób się przenikają?
A.Z.: Staram się dbać o separację. To przeskakiwanie między jednym światem a drugim wymaga pewnej gimnastyki. Ale już przywykłem i właściwie nie pamiętam innego stanu rzeczy. Nigdy nie chciałem z niczego zrezygnować. Oba światy – i ten prawniczy, i rapowy bardzo mi się podobają.
PAP Life: Może funkcjonowanie w dwóch tak różnych światach pomaga ci zachować równowagę?
A.Z.: Na pewno coś w tym jest, bo jedna rzeczywistość jest panaceum na drugą. Kiedy świata prawniczego jest za dużo, to mogę wyjechać z moimi mordeczkami na koncert i tam znajduję wytchnienie. A z kolei, kiedy człowiek zagra koncert i jest pod wpływem bardzo silnych endorfin - to normalna „cywilna” robota jest zbawienna dla psychiki. I chociaż na co dzień to nie jest najłatwiejsze do pogodzenia, bo czasem kończę robotę gdzieś po backstage'ach przed soundcheckiem, to na nic bym tego nie zamienił. (PAP Life)
Rozmawiała: Iza Komendołowicz
ikl/ ag/
Adam „Łona” Zieliński - pochodzący ze Szczecina raper, autor tekstów, prawnik, ekspert w dziedzinie własności intelektualnej. Znany z działalności muzycznej w duecie z producentem Andrzejem „Webberem” Mikoszem. Wydał dziewięć płyt, najnowsza „Taxi” otrzymała Fryderyka w kategorii Album roku hip-hop. Laureat Paszportu Polityki. W 2017 Rada Języka Polskiego uhonorowała artystę tytułem „Młody Ambasador Polszczyzny”. W 2020 wraz z „Webberem” otrzymali tytuł honorowych ambasadorów Szczecina. Niedawno na Festiwalu Nowe Horyzonty Łona zadebiutował jako reżyser filmu krótkometrażowego „Poniedziałek: Paprotka”. Ma 43 lata.