Pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Polskiej został wybrany przez Zgromadzenie Narodowe w 1922 r. Konstrukcja ordynacji wyborczej sprawiła, że zwyciężył kandydat, który po pierwszym głosowaniu zajmował czwarte miejsce.
Gabriel Narutowicz nie spodziewał się wyboru. Nic dziwnego – nikt się tego nie spodziewał. Szwajcarski inżynier z Litwy miał uznaną pozycję międzynarodową, pieniądze, światowe koneksje i wielką pasję do polowania. Warto pamiętać o tym, że z Lozanny do Warszawy ściągnął go w 1919 roku polski rząd. Gabriel Narutowicz był ministrem robót publicznych w trzech kolejnych gabinetach a w dwóch następnych – ministrem spraw zagranicznych.
Nie chcę i nie muszę
Nie zamierzał kandydować na urząd prezydenta, to nie był jego pomysł. Józef Piłsudski, którego podziwiał, popierał i z którym współpracował, zdecydowanie mu to odradzał. Sam, będąc naturalnym kandydatem na ten urząd, odmawiał prośbom zaznaczając, że prerogatywy prezydenckie określone w konstytucji marcowej, są zbyt okrojone. Do przyjęcia urzędu namawiał Piłsudskiego także sam Narutowicz. Bezskutecznie.
Były Naczelnik Państwa niemal natychmiast po zabójstwie prezydenta, wydał Wspomnienia o Gabrjelu Narutowiczu. Można się z nich dowiedzieć zarówno o kalkulacjach wyborczych samego przyszłego prezydenta, jak i o tym, że to Gabriel Narutowicz miał zaproponować kandydaturę Maurycego Zamoyskiego, który omal wyborów w Zgromadzeniu Narodowym nie wygrał.
Cytuję wspomnienia zachowując oryginalną pisownię: „Zapytał mnie wreszcie wręcz, czy mogę jakąkolwiek kandydaturę wymienić, któraby miała moje poparcie. Odmówiłem stanowczo, twierdząc, że sytuacja będzie jaśniejsza, gdy wybory się skończą, i gdy będziemy wiedzieli więcej o opinii tych, którzy wybierają.
Wtedy wystąpił sam z nową kandydaturą. Kandydatem jego był nasz poseł paryski, Maurycy Zamoyski. Twierdził, że przewiduje przy nowych wyborach zaostrzenie a nie zmniejszenie tarć wewnętrznych. Wydaje mu się, że najłagodniejszym przejściem do dalszego życia państwowego byłby właśnie Maurycy Zamoyski, który swoim łagodnym charakterem i miłem obejściem może wybrnie z trudnej sytuacji, jaką niewątpliwie mieć będzie mój następca w Belwederze.”
Polowanie na prezydenta
Wraz z upływem czasu stawało się jasne, że nie ma kandydata, który zadowoliłby istotną większość partii zasiadających w parlamencie. A to Zgromadzenie Narodowe, nie wybory powszechne, wyłaniały prezydenta w II RP. Poszukiwania kandydata na ten urząd zaczynały być coraz bardziej gorączkowe. Józef Piłsudski wspominał:
„Przy najbliższej swej bytności w Belwederze [Narutowicz – przyp. Ł.M.] oświadczył mi z przerażeniem, że wie o zamiarze postawienia jego kandydatury na Prezydenta w Zgromadzeniu Narodowem. Zanim jakąkolwiek da odpowiedź, chciałby wiedzieć o moim zdaniu co do kandydatur na urząd Prezydenta. Powiedział mi, że pomimo dość wielkich starań nie mógł znaleźć poparcia dla kandydatury Maurycego Zamoyskiego i dlatego wątpi, by mógł on być wybranym. […] Natomiast stanowczo mu odradzam, aby się zgodził kandydować i jako motyw podałem, że zadanie jakie czeka Prezydenta, będzie polegało przedewszystkiem na pracy nad wewnętrznemi stosunkami w Polsce. Do tego on, G. Narutowicz, jest najzupełniej nieprzygotowany ze względu na słabą znajomość stosunków polskich, zbyt małe zżycie się z niemi, oraz ze względu na zbyt łatwe ocenianie stosunków polskich na modłę europejską i stąd prawdopodobieństwo błędów szkodliwych dla kraju a niewątpliwie bardzo bolesnych dla niego”.
System wybiera
W dniu wyborów zgłoszono pięć kandydatur: hrabiego Maurycego Zamoyskiego, na którego głosował partie prawicowe, Stanisława Wojciechowskiego (kandydat PSL-Piast), Gabriela Narutowicza (PSL-Wyzwolenie), Ignacego Daszyńskiego (PPS) i profesora Jana Baudoina de Courtenay (mniejszości narodowe). Gdyby w pierwszym głosowaniu żaden z kandydatów nie zdobył większości, miano głosować do skutku, w każdej turze odrzucając kandydata z najmniejszą liczbą głosów.
W pierwszym głosowaniu Maurycy Zamoyski uzyskał 222 głosy na 541, głosowano więc dalej. W drugiej i trzeciej turze zdecydowanie wygrywał Maurycy Zamoyski, nigdy jednak nie zdobywał większości, odpadali więc kolejni kandydaci. Przy czwartym głosowaniu wszyscy byli pewni, że wygra Stanisław Wojciechowski. Uważał tak zarówno marszałek Sejmu Maciej Rataj, jak i sam Narutowicz.
Posłowie prawicy widząc w Wojciechowskim największe zagrożenie dla Zamoyskiego, postanowili osłabić jego pozycję, przelewając część głosów na Narutowicza. Na placu po czwartej turze pozostał więc Zamoyski i Narutowicz. Logika rozwoju wypadków kazałaby teraz być pewnym zwycięstwa Zamoyskiego.
Przekonany o tym Narutowicz powrócił do MSZ zająć się bieżącymi sprawami, tymczasem po utrąceniu Wojciechowskiego PSL Piast odmówiło głosowania „na hrabiego”. Na Zamoyskiego nie głosowali również, co oczywiste, posłowie mniejszości narodowych. Ku powszechnemu zaskoczeniu, w piątej turze wyborów, 289 głosami wybrano Gabriela Narutowicza.
Belwederskie śniadanie
Uroczyste zaprzysiężenie prezydenta wśród licznych demonstracji i barykad na ulicach odbyło się w poniedziałek, 11 grudnia. Trzy dni później prezydent przejął od Józefa Piłsudskiego obowiązki. Piłsudski zaznaczył, że przyjmuje go w tej samej kurtce legionowej, w której przed czterema laty wszedł do Belwederu. Po zakończeniu formalności państwo Piłsudscy i siostra byłego Naczelnika Państwa, Zofia Kadenacowa, przyjęli zebranych w Belwederze śniadaniem. „Jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd nigdy przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz, wznosząc toast: Pierwszy prezydent Rzeczypospolitej niech żyje!” – powiedział Józef Piłsudski.
Co wiemy o tym śniadaniu? Musiało być dość późno, z pewnością musiało być eleganckie, ale – jak podkreślano – miało charakter à la fourchette – stojący, z wyborem pomniejszych potraw raczej niż z serwisami kolejnych dań. Nie wiemy, co podano. Możemy jedynie spekulować.
Na szczęście, wiadomo mniej więcej, jak wyglądało eleganckie śniadanie w Polsce roku 1922. Maria Ochorowicz-Monatowa, legendarna autorka Uniwersalnej książki kucharskiej, wydanej po raz pierwszy w roku 1910, dość szczegółowo opisuje zimowe śniadania, zarówno „wykwintne”, jak i „skromne”. Monatowa w latach 20. Wciąż stanowiła powszechny punkt odniesienia. Zmieni to pojawienie się arcypodręcznika Jak gotować Marii Disslowej, ale to dopiero w roku 1931.
Bogato czy skromnie?
Wykwintne śniadanie zimowe według Marii Ochorowicz-Monatowej powinno zawierać na przykład: „Barszcz w filiżankach – paszteciki, sole au vin blanc, gigot baranie z brukselką, kapłony z rożna, sałatę i kompot oraz sery, owoce i czarną kawę”. A zatem zupa, duszona ryba, pieczona łopatka barania, pieczyste z kapłonów, sałata, kompot, sery, deser i kawa.
To, istotnie, bogate śniadanie. Mało prawdopodobne, aby coś podobnego udało się podać à la fourchette. A znając skromność gospodarstwa prowadzonego przez Aleksandrę Piłsudską – zupełnie nie do pomyślenia. Zresztą ani Piłsudski, ani Narutowicz nie byli typami smakoszy. Znacznie bardziej prawdopodobny jest wybór „śniadania skromnego”, zwłaszcza, że od roku 1910 minęło trochę czasu, naznaczonego – co tu wyjątkowo ważne – powszechnym głodem Wielkiej Wojny i ograniczeniami czasu odbudowy.
Jako „śniadanie skromne” Maria Monatowa proponuje np. „jajecznicę z sardelami, potrawkę baranią z rzepą, sery, owoce” lub „kołduny litewskie, bulwy [czyli topinambur – przyp. Ł.M.] z salsefią, sery, owoce”, albo „majonez z ryby, kotlety baranie, sos soubise, sery, owoce”.
Powyższe zestawy brzmią już bardziej prawdopodobnie, zwłaszcza, że majonez z ryby jest daniem zimnym a kotlety baranie z sosem soubise można doskonale podawać na grzance.
Majonez, wedle nomenklatury przedwojnia, to najczęściej mus zrobiony z ryby lub mięsa, zazwyczaj zalany galaretą (auszpikiem) i podawany właśnie z majonezem. Dlatego warto skorzystać tym razem z prostego przepisu na kotleciki baranie. Tym bardziej, że według Monatowej, należy jeść je ręką.
Kotlety baranie z sosem soubise według Marii Ochorowicz-Monatowej
Składniki:
Comber barani
Masło klarowane, ew. oliwa do smażenia
Sól
Na sos:
5-6 cebul
2 łyżki masła
½ szklanki dowolnego bulionu lub rosołu
Łyżka mąki
Szklanka słodkiej śmietanki
Cukier
Sól
Sposób przygotowania:
- Z combra powykrawać możliwie grube kotleciki z kostką
- Nie odkrawać tłuszczu
- Mocno rozgrzać patelnię
- Kotlety lekko stłuc z obu stron i lekko osolić
- Powlec kotlety oliwą lub masłem klarowanym
- Smażyć na mocnym ogniu, żeby z zewnątrz były usmażone a w środku różowe
- Cebule pokroić w pióra
- Sparzyć je gorącą wodą
- Dusić z masłem w rondelku na bardzo małym ogniu do zupełnej miękkości
- Dodać bulion lub rosół, dusić
- Miękką, rozpadającą się cebulę przetrzeć przez sito lub dokładnie zblendować
- W osobnym naczyniu bardzo dokładnie wymieszać mąkę ze śmietanką
- Postawić na małym ogniu, dodać przetartą cebulę
- Powoli doprowadzić do wrzenia
- Dodać do smaku soli i cukru
- Zdjąć z ognia, kiedy sos będzie bardzo gęsty
Maria Ochorowicz-Monatowa zaznacza, żeby kostkę obwinąć „papilotem z papieru”, co oznacza, że polane odrobiną sosu kotleciki można jeść palcami.

Łukasz Modelski
09.12.2022 / 00:00